Przyszedł ten czas w roku i przyszły matury,a maturzyści siedzieli nad książkami do ostatniej chwili i próbowali posiąść jak największą ilość wiedzy. Wszystko po to, żeby jak najlepiej zdać egzamin dojrzałości i dostać się na wymarzone studia. No właśnie, ale czy studia to nadal must-have? Jakiś czas temu pisała o tym Kasia, a ostatnio również Agnieszka (jeśli nie widzieliście ich postów na ten temat, to polecam z czystym sumieniem). Sprawa dotycząca wyboru studiów, a raczej ich wartości jest mi bardzo bliska, dlatego postanowiłam podzielić się swoją opinią na ten temat.
Moja historia
Na samym początku podzielę się z Wami moją studencką historią. Otóż od zawsze wiedziałam, że chcę pisać. Media przyciągały mnie jak magnes i wiedziałam, że będę studiować dziennikarstwo. Jednak im starsza byłam, tym więcej się dowiadywałam o studiach. W ten oto sposób dowiedziałam się o filologii polskiej, która oferowała specjalizację medialną i przygotowywała (teoretycznie) nie tylko do pracy dziennikarza, lecz również marketingowca i pr-owca. Decyzja podjęła się sama, a ja od drugiej klasy liceum zakuwałam na polskim i nigdy nie dostałam oceny niższej niż 4. Szło mi tak dobrze, a moja wiedza była tak ogromna, że wszyscy wiedzieli, że w październiku powita mnie wydział polonistyki. Cóż, przyszła matura (z kluczem i gotowymi odpowiedziami, które były jedyne słuszne) i okazało się, że moja wiedza wychodzi daleko poza klucz. Uzyskałam średni wynik, przez co nie dostałam się na żadne studia. Rozpacz, płacz, złość, żal i ja biedna 18 letnia dziewczyna, która nie wiedziała co ze sobą zrobić. Rodzice i znajomi mówili, że rok przerwy to nie tragedia, a ja ich nie słuchałam. Ostatecznie dostałam się na zaoczne, ale koszt był jak dla mnie tak duży, że nie chciałam obarczać nim rodziców, a moja dotychczasowa praca nie pozwoliła uzbierać odpowiedniej ilości pieniędzy, która pokryłaby choćby jedną ratę. Za to znalazłam wolne miejsca na filologii klasycznej - na studiach dziennych - gdzie była możliwość studiowania od drugiego roku równolegle mojej wymarzonej filologii polskiej. Blask w oczach i ja mówiąca "Będę mieć podwójny tytuł magistra". Nie mam. Po roku nauki łaciny i starogreki poddałam się, ponownie złożyłam papiery na filologię polską i dostałam się na tryb wieczorowy. Na trzecim roku studiowałam już dziennie, gdyż zakuwałam ile wlezie, żeby osiągnąć wymaganą do przeniesienia średnią (a potem się okazało, że przenosili nawet ze średnią 4,0 - byłam zła, bo mogłam zaoszczędzić dodatkowe 4tys. złotych, gdybym wiedziała). No ale mówi się trudno i żyje się dalej. Po 3 latach obroniłam się i zdobyłam "licencję na bycie panią filolog od spraw medialnych", a dzięki specjalizacji zyskałam tytuł "Krytyka przekazów medialnych" (świetna sprawa - mam licencję na krytykowanie ;) ). Oczywiste było dla mnie kontynuowanie studiów na stopniu magisterskim. Po 2 latach, i obronie w czerwcu, mogłam się pochwalić tytułem magistra.
Studia a praca
Kiedy szłam na studia sytuacja na rynku pracy wyglądała inaczej niż teraz. Wtedy też sądziłam, że studia to konieczność. Gdybym mogła przenieść się w czasie, to zamiast płakać, że się nie dostałam na studia, cieszyłabym się z tego, poszłabym normalnie do pracy i dawała z siebie wszystko, żeby osiągnąć jak najwięcej. Studia w żaden sposób nie przygotowały mnie do pracy w jakiejkolwiek firmie. Praktyki studenckie to była farsa. Gdy tylko zdobyłam licencjat, uważałam, że agencje pr-owe i marketingowe stoją przede mną otworem i czekają z otwartymi ramionami. Figa z makiem. Nikt nie czekał - nikt nawet nie dzwonił z zaproszeniem na rozmowę o pracę czy nawet na staż. Pracowałam wtedy jako recepcjonistka i uważałam, że to praca na krótko. W efekcie awansowałam i miałam nadzieję zostać w tej pracy. Niestety, tydzień przed obroną dostałam wypowiedzenie. Na moje cv nikt nie odpowiadał. Za niecałe 3 miesiące miałam wziąć ślub, trzeba było zebrać pieniądze, opłacić urlop, a zamiast tego wylądowałam na bezrobociu. Znowu płacz i rozżalenie, że zmarnowałam czas na studiach na naukę, zamiast dbać o doświadczenie. Bo było to wtedy, kiedy udało mi się dostać na kilka rozmów, ale zawsze wypominano mi brak doświadczenia zawodowego. Nie ważne, że pracowałam przez całe studia. Nie robiłam po prostu tego, czego oczekiwano.
Dość szybko udało mi się znaleźć pracę jako obsługa klienta. Każdego dnia wstawałam, płakałam, wracałam płakałam i tak w kółko, bo byłam najbardziej nieszczęśliwa na świecie, że moimi przełożonymi są osoby, które nawet nie mają matury. A ja, pani magister, słucham obelg, bo kurier nie przyjechał, bo nie takie miejsce itd. itp. Po 3 miesiącach zrezygnowałam i stwierdziłam, że lepsze będzie bezrobocie, a ja już nigdy nie wezmę byle jakiej pracy. Osiągnę to, co sobie zaplanowałam. Po pół roku dostałam się na staż do agencji PR. Z kilkuletnim doświadczeniem w pracy z klientami, z dość bogatym portfolio - postawiono mnie na równi z dziewczyną, która nigdy nie pracowała i ten staż, dla niej, dla magistra, był pierwszą pracą, a ona się cieszyła, że po studiach zarabia 1000zł na umowę o dzieło (po 6 miesiącach stażu). Ale ona była lepszym pracownikiem, bo ona nie miała odwagi sprzeciwić się szefowi i powiedzieć, że czegoś nie da się zrobić. Po 3 miesiącach odeszłam, ale pożegnano mnie słowami "super, że umiesz o siebie walczyć". Co z tego, skoro oni próbowali mnie zgnoić? Po niecałych 2 tygodniach rozpoczęłam pracę jako copywriter. Wybrano mnie i dziewczynę, która znowu nigdzie nie pracowała, a na rozmowie, jak spytano ją o doświadczenie w pisaniu, odpowiedziała "do tej pory pisałam dla innych prace maturalne". O zgrozo! I znów ona okazała się lepsza, jak i 3 inne stażystki, które teraz pracują w firmie, a ja muszę dbać sama o siebie. Nie były lepsze w pracy - były lepsze, bo zawsze przytakiwały - nawet jak je wyzyskiwano.
Czy żałuję studiów?
Z perspektywy czasu, tak jak już pisałam, nie poszłabym na studia. Mam wrażenie, że nic mi one nie dały, bo i tak zawsze na rozmowie pytano mnie o doświadczenie w pracy. Gdybym wiedziała, jak ciężkie czekają mnie walki, po maturze poszłabym do pracy i zrobiła studia tylko w ramach konieczności. Nie twierdzę, że źle jest studiować. Studia bardzo kształtują charakter i uczą życia. Właśnie wtedy poznajesz największych cwaniaków, których widujesz tylko na egzaminach, a i tak wychodzą z lepszymi ocenami od ciebie. To po prostu pokazuje, jakie jest życie. Fajnie móc wpisać "wykształcenie wyższe". Ale po co ci one, jeśli twoja jedyna perspektywa to parzenie kawy dla prezesa?
Teraz działam na własną rękę. I dobrze mi z tym. Nie legitymuje się papierkiem ze studiów, lecz doświadczeniem. I to ono stanowi o mojej sile.
Mam nadzieję, że przetrwaliście ten nieco długi wpis i się nie zniechęciliście. Miłego dnia kochani :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz